czwartek, 25 lutego 2010

Chwilowo nieobecna

Wystarczy wyjść na chwilę do kuchni, na moment spuścić z oka i już Jej nie ma. Nagle, po wielu miesiącach bez popołudniowej drzemki, zwinęła się w kłębek, zawinęła się w koc i odpłynęła. Czasem człowieka zmorzy niewiadomo jak i kiedy. Szkoda, że wieczorem nie jest to aż tak błyskawiczny proces...

wtorek, 23 lutego 2010

Miejska Bestia

 
Zniesie każdą "miejską tułaczkę" z rodzicami. Muzeum? Kawiarnia? Restauracja? Galeria? No problem! Wszędzie pokaże klasę. Nie narobi hałasu, bałaganu, ani innego obciachu. Nie zaśnie przy stole, spróbuje wszystkiego co nie ma konsystencji kaszki. Znudzona towarzystwem dorosłych odda się kolorowaniu (i to nie ścian!), ewentualnie przejrzy coś z prasy lub literatury dziecięcej. Dzięki Tosiu! Fajnie, że zabierasz nas w tyle ciekawych miejsc! 


niedziela, 21 lutego 2010

Lubimy Jej robić zdjęcia

 
  
  
 
A na ostatnim nawet sami się załapaliśmy :-)

piątek, 12 lutego 2010

Dubler

Może niektórzy z Was pamiętają jeszcze Małego Misia? Gwoli przypomnienia, Mały Miś to ukochana przytulanka, maskotka do spania i do tarmoszenia w awaryjnych sytuacjach. Mały Miś awansował szybko na status VIP w naszej rodzinie i często na samą myśl o tym, że mógłby zaginąć oblewaliśmy się zimnym potem... Mały Miś ulegał też znacznemu zużyciu w skutek intensywnej eksploatacji i wymagał nierzadko przepierki i innych zabiegów odświeżających i odmładzających. Mama Tosi w bardzo doległej przeszłości też miała przytulankę, którą systematycznie nadgryzał ząb czasu (a później ząb Cezara ale to zupełnie inna historia), i którą dziadek Tosi pieczołowicie łatał oraz wyposażał w nowe oczy, gdy stary zestaw z guzików "się zgubił". Ponieważ mama Tosi nie odziedziczyła tych krawieckich zdolności swojego taty, a tata Tosi może i owszem posiada takowe ale z czasem gorzej, stanęliśmy oko w oko z nielada problemem: jak przedłużyć żywot Małego Misia?? Rozwiązanie okazało się zaskakująco proste. Skoro Miś był dla nas VIPem potraktowaliśmy go jak VIPa i sprawiliśmy mu... Dublera. Dubler spisywał się idealnie. Utulał dziecko do snu, dawał w siebie wcierać kapiące łzy i resztki zupy. Bez stresu zabieraliśmy Małego Misia na spacery bo przecież mieliśmy Dublera. Często Małego Misia wysyłaliśmy na zabiegi SPA w pralce automatycznej, a w tym czasie Dubler czynił swą powinność. Czynił ją na tyle dobrze, że gdy pewnego razu Małemu Misiowi zrobiła się pod pachą dziura Tosia znalazłwszy w szufladzie Dublera uznała go za zszytego Misia i ruszyła podziękować tacie za fachową naprawę. 
Ta sielanka mogła trwać wiecznie i mogliśmy dalej być nieskończenie dumni ze swej rodzicielskiej pomysłowości, tyle że z nieznanych przyczyn Mały Miś został zdegradowany. Zastąpił go pociąg, potem niebieski resorak... Mały Miś zaczął wieść nędzny żywot przekładanej z miejsca na miejsce zwykłej maskotki. Dubler wiódł równie nędzny żywot, tyle, że w innej części mieszkania i już nikt nie pamiętał który jest który. Choć jakoś instynktownie udawało im się unikać konfrontacji. 
Aż pewnego poranka Tosia wywalając wszystkie zabawki z kosza (bo akurat był potrzebny, żeby zrobić z niego statek) natrafiła na Małego Misia. Przyjrzała mu się badawczo, po czym z uśmiechem popędziła do pokoju i po chwili wróciła, wołając: "Mam dwa takie same misieee!!!" Rodzice stanęli w pąsach, przerażeni, że ich fortel się wydał i dziecko nie daruje im okrutnej mistyfikacji. Jednak ton Tosi był daleki od oskarżycielskiego. Trwała przez chwilę w radosnych pląsach, powtarzając "Mam dwa takie same misie! Mam dwa takie same!!" "Noo,  bliźniaki" - podrzucili przytomnie rodzice powracając do dawnej formy w rodzicielskim fantazjowaniu ku lepszej sprawie. 
Odtąd Misie Bliźniaki są znowu na szczycie listy zabawkowych przebojów. Dostały nowe imiona: Kuba i Buba, na cześć bliżniaków znanych Tosi z książeczki, i co dnia przeżywają masę niezwykłych przygód. Co prawda na początku Kuba próbował się wywyższać, że nie jest już tylko dublerem, a Buba trochę się dąsała, że nie jest już zabawką nr 1 ale w końcu się jakoś dogadali. Źle nie mają. Dziś płynęli łodzią podwodną po oceanie z koca.

środa, 10 lutego 2010

piątek, 5 lutego 2010

Bal Przebierańców

Przez 2 tygodnie toczyła głośne spory, głównie ze sobą samą, o to,  za kogo się przebierze. Za psa, królika, za szczura, za motyla, za wróżkę, za dinozaura, za weterynarza czy za wóz strażacki?? No, za kogo?? Przez cały tydzień, codziennie rano pytała: czy już jest czwartek?? Wreszcie nadszedł upragniony czwartek i czas na ostateczną decyzję: strój kota. Oto i Kot, w całej okazałości, na swoim pierwszym Balu Przebierańców. 

 
 
 
  
 

czwartek, 4 lutego 2010

Na zakupach. Z mamą.

 

Jak jej któreś wyjątkowo wpadną w oko, to zaraz ściąga swoje na środku sklepu i zaczyna mierzyć. Gust Dziewczyna ma dobry, trzeba przyznać.

wtorek, 2 lutego 2010

Eleanor's Party

Rozpoczęliśmy sezon urodzinowo-imprezowy. Koledzy i koleżanki z rocznika Tosi obchodzą w tym roku trzecie urodziny. Poważna sprawa: człowiek traci przywilej darmowych biletów autobusowych i do zoo, przestają go dotyczyć ostrzeżenia o małych częściach zabawek, które mogą być "wchłonięte lub połknięte", a potem ani się obejrzy na dobre wessie go kierat edukacji, przestanie robić rodzicom laurki, zrobi sobie kolczyk w nosie i prawojazdy... Ale póki co, Happy Birthday Eleanor!

 

  

  

  

  

  

  

 


poniedziałek, 1 lutego 2010

Łódki

Czy ktoś z Was ostatnio robił łódkę z paieru? My robiliśmy nasze jakieś 20 lat temu i nagle trzeba było sobie doświeżyć tę umiejętność bo Tosia zaplanowała na weekend regaty. Pierwotnie miały odbyć się w wannie ale niestety zanim rodzice z pomocą internetu przetrenowali sztukę składania papieru tak, żeby pozostawał łódką przez więcej niż 5 sekund, główna organizatorka zabawy odpłynęła do krainy snów. Bez łódki. W ramach rekompensaty następnego dnia imprezę przeniesiono w plener i wodowania dokonano na prawdziwym akwenie.

 

Tosia swoje papierowe łódki pokochała wielką miłością. Układała je do snu w łóżeczku dla lalek (w którym w sumie jeszcze nigdy żadna lalka nie spała), tuliła, nosiła, a przed wodowaniem każdą czule ucałowała na pożegnanie.  

 

 

W regatach, jak widać brały udział nie tylko nasze papierowe łódeczki. Konkurencja była ogromna!



  
 Łabędzie przypłynęły sprawdzić co to za zamieszanie. Niestety łódki okazały się dla nich niejadalne. Odpłynęły więc rozczarowane.


Tam je widzę! Tam je widzę, tato!