czwartek, 8 maja 2008

Urodzinki Antoninki

Moi rodzice są trochę dziwni. Pewnego dnia od samego rana mama robiła strasznie dużo bałaganu, a tata wrócił z pracy bardzo podekscytowany i też do robienia bałaganu się dołączył. Obserwowałam ich zastanawiając się do czego to wszystko ma prowadzić, nawet trochę im pomagałam ale niestety w końcu kazali mi iść spać zupełnie nie doceniając mojego wysiłku. Obudziłam się jak zwykle w środku nocy i wreszcie po wielu miesiącach moich starań rodzice zrozumieli o co mi chodzi! Nie musiałam już iść spać! Mogłam wstać i biegać po domu. Nawet klocki pozwolili mi wyjąć! I kto mi powie, że marzenia się nie spełniają? Okazało się, że jak spałam to ktoś pomógł rodzicom posprzątać. Sami nie daliby rady z tym bałaganem! Zamiast sterty różnych rzeczy w pokoju stały dwie wielkie torby, które mój dzielny tata zarzucił na plecy i poniósł do samochodu. Moja niemniej dzielna mama zarzuciła na plecy dwie mniejsze torby i mnie i tak zaczęła się nasza wielka przygoda.
Trochę przysnęłam w samochodzie. Zawsze mnie podstępem jakoś zmoży! Jak się obudziłam znalazłam się w bardzo dziwnym, wielkim miejscu z mnóstwem ludzi i hałasu. Już miałam wrzasnąć bo nie lubię takich zaskakujących sytuacji ale na szczęście okazało się, że mama i tata są obok. Tak coś czułam, że to oni są sprawcami całego zamieszania więc oddałam się pasjonującej obserwacji otoczenia. Śmieszni ludzie biegali dookoła z wielkimi torbami, niektóre nawet miały kółka jak mój wózek! Na suficie wisiały wielkie lampy. Taaakie wielkie! Prawie jak słonko! Ale najciekawsze nadeszło potem. Rodzice już od dawna mi powtarzali, że "niedługo polecimy samolotem", machając mi przy tym moim małym samolocikiem przed oczami. Zastanawiałam się jak niby mielibyśmy się tam zmieścić? Ale już Wam mówiłam, moi rodzice potrafią zaskakiwać. Okazało się, że mój mały samolocik ma starszego brata, wieeeeelki samolot, do którego zmieściliśmy się razem z mamą i tatą, z mnóstwem innych ludzi, a nawet z moimi książeczkami, kaczką i misiem! Lecieliśmy wysoko nad ziemią, a ja w samolocie siedziałam cichutko bo nie mogłam się doczekać co będzie dalej. Wreszcie wylądowaliśmy. Tata powiedział, że jesteśmy w Portugalii, mama dodała, że jesteśmy w Porto. Jak zwykle oboje mieli rację. Słońce grzało pięknie. Zjdęliśmy kurtki i bluzy, a ja nawet zdjęłam skarpetki i mama wcale nie zakładała mi ich z powrotem. Co raz bardziej zaczynała mi się ta Portugalia podobać! Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy przed siebie, a potem chyba w lewo. Nie jestem pewna bo znowu zasnęłam, no! I jaka miła pobudka: gwar, słońce, ludzie spacerujący nad rzeką, małe uliczki, kafejki. Właściwie podobnie jak u nas w Bristolu, tylko mama z tatą jacyś tacy roześmiani i cały czas jest tak przyjemnie ciepło. Tak ciepło, że aż muszę co chwilę ściągać z głowy kapelusz, który mama każe mi nosić. W końcu jak parę razy wywaliłam go z wózka to dała mi spokój. Muszę zapamiętać tę sztuczkę! Wędrowaliśmy tak uliczkami Porto, mama z tatą robili zdjęcia, podziwiali widoki, a ja podziwiałam niezliczone ilości prania suszącego się na balkonach i skwerkach. Piękny widok! Aż piszczałam z radości i nawet jedną suszarkę nagrodziłam oklaskami. Po paru godzinach spacerowania znowu wsiedliśmy w samochód. Tym razem nie dałam się podejść i dłuuugo walczyłam ze snem. Cały czas liczyłam na to, że jeszcze pojedziemy oglądać jakieś fajne pranie i może nawet będę mogła je pozrzucać z suszarki? No skoro dzień tak pięknie się zaczął! W końcu skapitulowałam. Przegrałam bitwę ale nie wojnę! Musiałam spać całe wieki bo obudziłam się znowu w jakimś dziwnym miejscu. Nie uwierzycie! Wszędzie było zielono, tyle drzew i kwiatów na raz! Kolorowe ptaki przelatywały między drzewami, a na ziemi leżały najfajniejsze zabawki świata: patyki i kamienie! Rodzice pokazali mi mały drewniany domek i powiedzieli, że będziemy w nim mieszkać przez kilka dni. Niestety w domku nie było patyków i kamieni ale i tak był ładny. Z tego domku przez kilka dni codziennie rano wybiegałam na spacer. Robiłam różne świetne rzeczy, zrywałam kwiatki, rzucałam szyszki do rzeki, grzebałam w piachu i próbowałam zjeść muszelkę. Trochę twarda. Nie polecam. Okazało się też, że zwierzęta z moich książeczek pojechały za nami do Portugalii: owce, barany, krowy, nawet żaba i kaczki, koty i psy, konie i kozy. Dziwne, nie widziałam ich w samolocie.
Cały czas dużo się działo i wreszcie pewnego dnia wyjaśniło się dlaczego nagle tak świetnie spędzamy czas, cięgle razem, tak jak najbardziej lubię. To wszystko przez to, że rok temu, w majową, księżycową noc postanowiłam wyjść z brzucha mamy. Nie wiedziałam, że to takie ważne wydarzenie. Ot, nudziło mi się i ciasnawo zaczynało się robić więc nie było sensu tam dalej siedzieć. Mama i tata powiedzieli, że moje pojawienie się sprawiło wielu ludziom radość i odmieniło świat na lepsze. No skoro tak, to rzeczywiście, możemy świętować. Był więc tort i świeczka, którą rodzice sobie zdmuchnęli a potem bili sobie brawo. Na szczęście torta sami nie zjedli. Były kolorowe balony i prezenty, a potem biegałam na bosaka po wodzie i wrzucałam kamienie do rzeki. Fajne są urodziny. Rodzice przeczytali mi też różne kartki z życzeniami - dziękuje wszystkim, fajnie, że pamiętacie kiedy się urodziłam i cieszę się, że mam Was wszystkich.
A teraz zobaczcie kilka zdjęć z obchodów moich pierwszych urodzin. Miłego oglądania :)
Małe przyjęcie urodzinowe w Quinta do Rogueiro


Pierwszy tort i pierwsza świeczka


Dobre ale trochę dziwne :)

Roczna Tosia i jej goście







Odcisk małej rocznej stópki