Pobyt w Polsce to zawsze okazja do sentymentalnych spacerów. Tu się chodziło na jabłka po lekcjah, tam były najlepsze pączki w mieście, gdzieś indziej pierwszy start na rowerze bez bocznych kółek... Szczególnie człowieka bierze na takie wspomnienia, gdy prowadzi za rękę swoją progeniturę w okolice przedszkola, do którego sam chodził. I okazuje się nagle, że córka, czy to urzeczona opowieściami o dzieciństwie rodziców, czy wiedziona instynktem eksplorera odziedziczonym po tacie, ze wszystkich super-placów zabaw najbardziej ukochała ten zardzewiały, będący hitem na początku lat 80.
- Chodżmy do parku, córko.
- Ee, wolę na ten plac zabaw za domem.
- Ale tamten jest taki... zardzewiały...
- Tak! Chcę tam! Na zarrrdzewiały!
I od tej pory wycieczki na "zardzewiały" stały się żelaznym punktem każdego dnia urlopu w Polsce. Przy akompaniamencie rzężącej niemiłosiernie karuzeli, wśród mleczy i stokrotek nasze dziecko zmagało się z żelazną konstrukcją made in PRL, a mama kolejny raz dała nura w przeszłość plotąc, jak onegdaj swym lalkom, na tym samym trawniku, wianki z kwiecia podwórkowego. Lalki jednak nie wyrywały nieskończonych wianków z rąk opiekunki. Cóż, pewnie dla tego tak szybko się znudziły...