wtorek, 11 sierpnia 2009

Krótka historia Balonowej Fiesty 2009

Dzień Pierwszy
Otwarcie Balloon Fiesta 2009, na które jak co roku czekamy z niecierpliwością. Na 18.00 zaplanowano inauguracyjny start balonów. Pogoda niezbyt obiecująca ale niezrażeni tym faktem ruszamy na najlepszy punkt widokowy w mieście. Podekscytowani wypatrujemy na niebie kolorowych punktów wynurzających się znad Ashton Court. W ramach rozgrzewki sprzętu fotograficznego przed obstrzałem nieboskłonu usianego balonami powstaje fotka rowerowa. O 19.40 wciąż ani śladu balonów. Robi się co raz zimniej i zniecierpliwiony tłumek miłośników baloniarstwa zgromadzony na wzgórzu powoli topnieje. My też ruszamy do domu, po drodze odwiedzając plac zabaw, nieco opustoszały o tej porze. No cóż, jakoś trzeba zrekompensować dziecku brak obiecanych balonów. Fotka rowerowa, to jedyna fotka z inauguracji Balloon Fiesta 2009.


Dzień Drugi
Poranny lot balonów zaplanowano na 6.00. Tosia zarządza pobudkę o 6.40. Chyba zaspałyśmy?? To nic. Dzień zapowiada się piękny, niebo bezchmurne. Gdy godzinę później zerkam przez okno, żeby sprawdzić na ile ten stan się utrzymuje moim oczom ukazuje się balonów ze sześć, wolno sunących ponad Victoria Park. Stoimy z Tosią w oknie i każda z nas na swój sposób upaja się niesamowitym widokiem. Ona - piszcząc, klaszcząc i skacząc po kanapie, ja - w bezruchu oparta o ramę otwartego okna, staram się zachować ten widok nie tylko na karcie aparatu ale też głęboko w sobie. W takich momentach Bristol zdaje się puszczać do mnie oko: "A nie mówiłem, że fajne ze mnie miasto?"

Wieczorem, znów jedziemy we trójkę na punkt widokowy. Tym razem, na wszelki wypadek nie wspominamy Tosi o balonach i montujemy się na zielonej trawce pod pozorem pikniku. Tłum fanów baloniarstwa urósł w siłę, pogoda jakby łaskawsza, najlepsze miejscówki uzbrojone w statywy i aparaty. Nasze też, a co! Godzinę po zaplanowanym starcie balonów wzgórze nad Clifton Bridge przeszywać zaczynają pomruki niezadowolenia. Jedzenie w koszach piknikowych się kończy, picie też, dzieciarnia zaczyna marudzić... W końcu na niebie pojawia się 1 (słownie: jeden) niebieski balon. Chyba w ramach nagrody pocieszenia? Schodzimy więc w dół stromego wzgórza z całym piknikowo-fotograficznym majdanem + 11,5 kg zmęczonego dziecka i gdy już jesteśmy na samym dole Tosia z pozycji "na barana" woła do nas: Balonyyyyyy!!! Patrzymy w niebo, faktycznie, leci kilka spóźnialskich. Biegniemy więc z powrotem pod górę. Dziecku frajdę trzeba zrobić, obiecaliśmy przecież. Jednak na szczycie dziecko zdradza rodzinną tradycję i miłość do balonów na rzecz grzebania patykiem w kamieniach... A wiatr przegania balony w kierunku przeciwnym do naszego.



Dzień Trzeci
Skoro balony mogą wystawić nas, to i my możemy wystawić balony! Wstajemy sobie o 9.40, zupełnie niestandardowo, jak na rodzinę z Dwulatką. Tym razem postanawiamy wyruszyć do epicentrum balonowej fiesty, czyli do Ashton Court, gdzie startują balony. Trzeba tylko przebić się przez korki, znaleźć miejsce parkingowe oddalone od celu nie więcej niż 3 km, potem wdrapać się na wzgórza z Tosią i piknikiem na plecach, potem przebić się przez dziki tłum, stragany, wesołe miasteczko... i już jesteśmy na miejscu. Brzmi jak szaleństwo ale nas na serio wzięło z tymi balonami i już od 4 sezonów Balloon Fiesta odmierza nam czas.






Dzień Czwarty

Koniec Fiesty. Balony wracają do domu. Do zobaczenia za rok!

1 komentarz:

moni.ka pisze...

Świetny widok balonów :) W jaki sposób można dotrzeć na punkt widokowy komunikacją miejską? :)