niedziela, 13 lutego 2011

Do lasu


Tosia co tydzień jeździ na przedszkolną wycieczkę do lasu. Dzieci spędzają pół dnia na łonie natury i szczerze to uwielbiają. Rodzice mniej entuzjastycznie podchodzą do tych wypraw bo angielski chów jest zgoła inny od polskiego. Polski rodzic oddając swą latorośl w mury brytyjskiej edukacji musi wykazywać się często wyjątkowym hartem ducha ;-) Bez względu na pogodę: mróz, śnieżyce, gradobicie czy ulewne deszcze, trzylatki w kaloszach i odblaskowych kombinezonach ruszają na spotkanie z przyrodą. Jeżeli rodzice mają ochotę, również mogą do wycieczki dołączyć. Mama Tosi raz taką ochotę miała. O godzinie 11.30 stawiła się w pokoju leśnym, gdzie dzieci przed wyprawą wprowadzają się w leśny trans, czyli oglądają książeczki o lasach i ich mieszkańcach, podziwiają skarby, które przywieźli z poprzednich wycieczek Po krótkich pertraktacjach kto z kim będzie siedział i przy którym oknie, wychowawca Tosi zajmuje miejsce za kółkiem i możemy ruszać. W tym momencie rozlega się kruszący szyby pisk autystycznego kolegi Tosi. Jest to przejaw ogromnego entuzjazmu i radości na okoliczność wypadu do lasu, a ponieważ mama Tosi w pracy spotyka się z autystycznymi dziećmi, wie, że ten pan dopiero się rozkręca. Nerwowo zerka na Tosię, która zwykła była wpadać w rozpacz w chwili, gdy ktoś za głośno krzyczał lub płakał. Tym razem Tosia niewzruszona, podobnie jak reszta dzieci z jej grupy, śpiewa piosenkę: "We're going to the forest. We're going to the forest!" Sam krzyczy co raz głośniej, autobus jedzie co raz wolniej, dzieci co raz radośniej śpiewają, za oknem co raz bardziej pada. W głowię mamy Tosi zaczyna tupać nakręcany słoń: łup, łup, łup... "We're going to the fooooreeeest!!!"
20 minut później, w strugach deszczu, gromada trzylatków wysypuje się z minibusa. Jeżeli 
w tym lesie była jakakolwiek zwierzyna, to na pewno umknęła w popłochu. 10 par małych kaloszy rozchlapuje na wszystkie strony każdą napotkaną kałużę. Fontanny błota i mętnej wody bryzgają na wszystkie strony. Wychowawcy przypominają, że w lesie zachowujemy się cicho i spokojnie. "Cicho i spokojnie" w wersji trzylatków  trwa  tyle, co droga do kolejnej kałuży: jakieś 60 sekund. "Pamiętajcie, głębokie kałuże mogą być niebezpieczne. Jak możemy sprawdzić, czy kałuża jest głęboka?" Pyta wychowawca. Dzieci przerzucają się pomysłami: Można się położyć w kałuży i sprawdzić czy da się w niej pływać! Można wrzucić do kałuży wieeeelki kamień i sprawdzić czy utonie! Można poprosić wychowawcę, żeby wskoczył do kałuży! W końcu, za namową pana każdy znajduje swój patyk do pomiarów głębokości błotnistych akwenów. Teraz maluchy wyglądają jak gromada krasnali. Wszyscy zakapturzeni w jednakowe, odblaskowe kurteczki, z kijami w rękach, gromadzą się wokół kałuż i dokonują pomiarów, z arcypoważnymi minami. Wyniki są różnorakie i dyskusyjne: głęboka! wcale nie głęboka! płytka! Niezależnie od rezultatu, krasnale ładują się do wody jeden po drugim. Z kaloszków wylewa się strugami błotnista zupa. Mama Tosi z trudem rozpoznaje swojego krasnala. Pod warstwą błota wszystkie dzieci są do siebie łudząco podobne. Wreszcie krasnal - Tosia sama znajduje swoją mamę: „Bawimy się? Ty będziesz Czerwonym Kapturkiem, a ja nie będę wilkiem, nie musisz się bać. Będę lisem i oprowadzę cię po moim lesie, chcesz?” Mama bardzo chce ale w tym momencie pan wychowawca znajduje grzyba! Lis porzuca Czerwonego Kapturka. Krasnale tłoczą się i przepychają wokół leśnego skarbu. Każdy chce go dotknąć i wypowiedzieć się z miną znawcy na temat znaleziska. Podobny entuzjazm wywołuje odkrycie ogromnej dziupli w starym drzewie. Maluchy jeden po drugim pąkują się do ciemnego wnętrza. Każdy ma swój  pomysł na to, czyj to może być domek: Sowy! Wróżki! Lisa! Niedźwiedzia! Spajdermena! 
Na końcu trasy, na wytrawnych leśników czeka prawdziwa gratka! Królicza nora, z niezbitym dowodem bytności jej mieszkańców. Mama Tosi zaczyna się zastanawiać w jakim wieku człowiek traci naturalną zdolność do wpadania w zachwyt na widok króliczych bobków?? Dzieci nie chcą iść dalej. Skandują imiona króliczej rodziny, w nadziei, że ujrzą na dnie norki choć kawałek puszystego ogonka. Dopiero obietnica posiłku przekonuje małych eksplorerów, do dalszej wędrówki. 
W leśnym szałasie małe krasnale grzecznie ustawiają się w kolejce do mycia rąk i siadają w kręgu, w oczekiwaniu na ciastko i kubek mleka. Deszcz nie przestaje zacinać ani na chwilę. Pod drewnianym dachem robi się przyjemnie cicho. 10 małych, nakrapianych twarzyczek przeżuwa w skupieniu ciastka zbożowe. 
Czas wracać. Mijamy wąwóz, do którego każdy chce wejść i kamienne głazy, na które każdy chce się wdrapać, a ponieważ wspinaczka w mokrych, pełnych błota kaloszkach nie jest łatwą dyscypliną, droga powrotna zajmuje znacznie więcej czasu. Wreszcie docieramy na  parking. Jeszcze tylko rytualna przepychanka o to, kto z kim usiądzie i krasnale wyruszają do przedszkola. Krasnal Sam uderza w rozpacz, z powodu zakończenia leśnej wycieczki. Reszta krasnali, niewzruszona tym faktem zapada w sen. Deszcz dudni o szyby, silnik minibusa przyjemnie mruczy. Mama Tosi chętnie poszłaby w ślady krasnali, ale jej własny teraz koniecznie chce posłuchać bajkę. Sponad nakrapianego błotem noska zerka para błyszczących, zmęczonych ale szczęśliwych oczu. Mama zaczyna bajkę. O lisie i Czerwonym Kapturku. A jakże!


Lis, namalowany w odpowiedzi na pytanie: kogo spotkamy w lesie?

6 komentarzy:

Delie pisze...

Lis jak malowany:)

Asia, Piotrek, Antosia i Marysia pisze...

Nasza duma ;-)

Anonimowy pisze...

Wspaniale Asiu piszesz,masz talent!! Bedzie miala Antosia niesamowita pamiatke.
A ona jest po prostu zabojcza!!
Magda z Portugalii.

Asia, Piotrek, Antosia i Marysia pisze...

Dzieki nasza kochana, wierna Czytelniczko!! :) Usciski!!

Anik pisze...

No pokładałam sie ze smiechu!! :)) Niemal sama wpadłam w ten "leśny trans" :)) Ja chcę do lasu!! :))

Asia, Piotrek, Antosia i Marysia pisze...

Aniku :) Miło nam! I kto wie, może się kiedyś razem wybierzemy :)