czwartek, 19 maja 2011

Rysunki

Tosia kiedyś, jak większość dzieci, chętnie chwytała za kredki, jeszcze chętniej za pędzle i radosną twórczością znaczyła kartki, stół, ściany, dywany ... Potem z nieznanych przyczyn nastąpił zastój w materii sztuk plastycznych. Totalne uczulenie na kolorowanki, niechęć do rysowania, wycinania czy wyklejania. W angielskim przedszkolu stawia się na wolny wybór i brak jest zajęć typu: dziś wszyscy narysujemy Panią Wiosnę. Tu są stoliki z farbami, kredkami i innymi akcesoriami dla małych artystów oraz panie stacjonujące przy tych stolikach, ale raczej nastawione na kontrolę dozowania farby, niż na pomoc w rysowaniu czy malowaniu. Nikt tu nie mówi dzieciom, że głowa ma być okrągła, a ręce mają być dwie, nikt nie sugeruje koloru niebieskiego do namalowania nieba. Dzieci malują, rysują, lepią, wtedy, kiedy mają ochotę. Totalna wolna twórczość. I tak, Tosia zaczęła co jakiś czas chadzać do kącików plastycznych, po to, żeby namalować ... psa. Przez parę miesięcy, kilka razy w tygodniu, obowiązkowo portret psiaka. Na pustej kartce, bez tła, pies z kółek i kresek. Często bez łap: Mamo, on ma łapy ale podkulone!
Albo bez oczu: Mamo, on śpiiii! Zawsze ten sam pies. O, przepraszamy, nie ten sam, bo różnych ras np. raz jamnik, raz dalmatyńczyk. Ale zawsze wyglądający tak samo :) Nazbierała się cała teczka psów przez ten czas. I nagle, wśród tej monotonnej tematyki kynologicznej, dwie perełki: 




 Poznajecie? :)  Dla porównania, oryginały: 




No i nie może zabraknąć w tej galerii słynnego psa. Jednego z wieeeelu.

środa, 18 maja 2011

Czasem słońce, czasem deszcz

Zanim ostatecznie zamknęliśmy torby podróżne przed wyprawą na lotnisko, jeszcze raz rzuciliśmy okiem na pogodę w Andaluzji. Prognozy były bezlitosne: deszcze i burze przez 3 dni, a potem niewiadomo. Zapadła jednogłośna decyzja o dorzuceniu do bagażu głównego kaloszy i płaszcza dla Tosi. My byliśmy twardzi. Niech sobie pada. Jedziemy w sandałach! Gdy podchodziliśmy do lądowania w Maladze, samolot długo krążył nad lotniskiem. Gęsta powłoka chmur otulała Ziemię białą kołderką i nie pozostawiała złudzeń: nici z opalania i okulary słoneczne nie będą potrzebne. Na szczęście okazało się być bardzo ciepło, jednak palmy w mało urokliwej okolicy lotniska, na tle szarego nieba wyglądały dosyć groteskowo. I mimo, że taki początek wakacji odbiega od folderowego wizerunku, to i tak przyjemnie było zmoknąć bo deszczowa Hiszpania to:
- pachnący po deszczu pomarańczowy sad
- tęcza nad doliną
- Tosia w krótkich spodenkach i kaloszach skacząca po kałużach
- puste uliczki i kafejki
- czerwone wino przy kominku i słodka cisza przerywana tylko pomrukami burzy
 i jeszcze wiele innych obrazów, zapachów i smaków.






Ale jak wyszło słońce, to wcale sie nie zmartwiliśmy :)







poniedziałek, 9 maja 2011

Gibraltar

Brytyjczycy, których spotkaliśmy w Hiszpanii dziwili się, że chcemy zobaczyć Gibraltar. "Przecież tam jest jak w Wielkiej Brytanii, nic ekscytującego!" Taaak, jaaasne. Jakoś w Bristolu małpa nigdy nie ukradła nam z samochodu przekąsek, a i delfin do nas nigdy nie zamachał płetwą w Weston-super-Mare. Tosia jednak wykazała podejście angielskie. Zapytana w drodze powrotnej, co najbardziej jej się podobało, odpowiedziała: katamaran.
Don't be so shy, dolphins! Wołała do nich Tosia. Trochę działało :)




Wiatr we włosach. Z cyklu ulubionych - niedoskonałych zdjęć :)

Namierzyły nas ...

Myśleliśmy, że łaknie pieszczot, a chodziło o słone paluszki ...

Pasażer na gapę

Wygląda jak z mikrofonem ale tak naprawdę to obgryza nam antenę samochodową :)


I my. Jak te małpki :)
Następnym razem pojedziemy tam na dłużej :)

sobota, 7 maja 2011

Royal Wedding

Czyli nasza fotorelacja z prowincjonalnych obchodów "ślubu stulecia". Ulica, na której mieszkają nasi przyjaciele, została zamknięta na prośbę mieszkańców i zorganizowano na niej mały, lokalny festyn. Wszyscy wyszli na ulicę, zorganizowano zabawy, konkursy, stoisko "zrób swoją koronę", wszystkie domy były otwarte, wszyscy świetnie się bawili, serwowano strawę i napoje. Przez moment czuliśmy się jak na dobrym, polskim weselu ;) 
Sto lat Młodej Parze!

piątek, 6 maja 2011

Pies andaluzyjski i andaluzyjski kot

Nasi sąsiedzi wakacyjni: 2 psy i 2 koty, to atrakcja numer 1 pobytu w Coin. Dawały się głaskać, tarmosić, miętosić, czesać, myć i ganiać. W zamian czasem buchnęły bułkę lub jajko z kuchni. Na zdjęciach pies Nessy i kot Puccina. Był jeszcze jednooki, czarny kot Pancho i kudłaty, do złudzenia przypominający owcę, biały owczarek ale jakoś niechętnie stawali przed obiektywem.